czwartek, 18 lutego 2016

Małe podsumowanie

Blisko dwa tygodnie temu ogłaszaliśmy światu zakończenie zdjęć do naszego najnowszego filmu "C'est la vie". Wówczas - w emocjach, całkiem na gorąco - uznaliśmy przezornie, że może nie jest to jeszcze najlepszy czas na refleksje i podsumowania, zatem na dość zdawkowym fejsbukowym komunikacie poprzestaliśmy. Teraz, gdy temperatura nieco już opadła, pozwolimy sobie zabrać Szanownych Państwa w swego rodzaju sentymentalną podróż poprzez wszystkie te ostatnie najintensywniejsze miesiące kapokowego życia - bo na podsumowanie ostatnich lat przyjdzie czas, gdy uporamy się już nie tylko ze zdjęciami, ale z całym filmem...


Był koniec czerwca 2015 roku, gdy ku własnemu zdumieniu stwierdziliśmy, że rzeczywiście nic już nie stoi na przeszkodzie, by wreszcie rozpocząć zdjęcia. Choć wcześniej przewidywaliśmy wielokrotnie, że moment ten nastąpi dużo prędzej - rozbieżność względem pierwotnych prognoz sięgnęła ostatecznie chyba nawet dwóch lat - to, gdy wreszcie nastąpił, trochę ciężko było w to uwierzyć. Oto jednak właśnie 28 czerwca 2015 zakasaliśmy rękawy i ruszyliśmy z kopyta.

Setki zdjęć, potem tysiące. Nie zdążyliśmy się obejrzeć, gdy nagle minął tak cały lipiec. Wprawdzie praca szła nieźle, ale nie byliśmy wówczas nawet na półmetku, a pora roku jednoznacznie sygnalizowała powrót do - uniemożliwiającej kontynuację prac w tym samym tempie - codzienności. Cała przyszłość spowiła się ponownie mgłą niepewności. Choć pozostawaliśmy dobrej myśli, tak naprawdę nie było wiadomo, jak, czy i kiedy uda nam się doprowadzić zdjęcia do końca. Proszę uwierzyć - przy odrobinie mniej sprzyjających okolicznościach rzecz mogła potoczyć się dużo gorzej.

Zastój z małymi przerwami trwał właściwie aż do Świąt Bożego Narodzenia. Ruszyliśmy znów. Wtedy - to pewne - żaden z nas nie założyłby się o żadne pieniądze, że pójdzie tak, jak poszło. A poszło wyjątkowo sprawnie, w iście szatańskim tempie, tysiąc za tysiącem...

Tak dochodzimy do miejsca, w którym znajdujemy się obecnie. Przed nami naturalnie wciąż sporo pracy. Postprodukcja, montaż, udźwiękowienie. W grę wchodzą też ewentualne dokrętki, bo po czasie nie ze wszystkich ujęć jesteśmy w stu procentach zadowoleni. Niemniej jednak w razie czego i bez dokrętek się obejdzie. W końcu, nie oszukujmy się, gdyby przyszedł jakiś straszliwy żywioł i zmiótł z powierzchni ziemi naszą kochaną pracownię, to na obecnym etapie jakoś już sobie poradzimy i mimo wszystko zdołamy film ukończyć. Choć, na marginesie, bardziej prawdopodobne niż jakiekolwiek żywioły jest jednak to, że prędzej czy później ktoś zechce nas z naszego lokum po prostu przepędzić, co - całkiem serio - nieraz niejednemu z nas spędzało już sen z powiek.

Tymczasem, jak to mówią, coco jambo i do przodu!

Razem z całą tą chaotycznie opowiedzianą historią należy się też porcja podziękowań. Otóż z całego serca dziękujemy wszystkim, którzy w okresie zdjęć w jakikolwiek sposób nas wspierali. Wszystkim tym, którzy odwiedzili nas na planie, którzy nie szczędzili choćby najdrobniejszych słów otuchy. Wreszcie i tym, dla których przez okres zdjęć nie byliśmy do końca tymi samymi ludźmi, do jakich zdążyli się na co dzień przyzwyczaić. Rodzinie, która znosiła spanie do południa, nieobecność przy takiej czy innej okazji, niepunktualność, czy wręcz czasową całkowitą nieosiągalność. Znajomym, którzy pokornie przyjmowali nasze wyjątkowo stanowcze i asertywne reakcje na wszelkiego rodzaju zaproszenia na piwo, wino, wódkę i wszystkie inne zdobycze cywilizacji. Krótko mówiąc. Tak, to my - kapok - zrobiliśmy zdjęcia, ale bez całej tej zewnętrznej przychylności mnóstwa bliższych i dalszych nam osób, moglibyśmy mieć problemy z utrzymaniem się na powierzchni!







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz