wtorek, 28 lipca 2015

"Film jest już gotowy..."

Alfred Hitchcock mawiał ponoć czasem, że "film jest już gotowy, trzeba go tylko nakręcić". Komuś, komu nigdy nie dane było znaleźć się bliżej jakiejkolwiek produkcji filmowej lub tym bardziej komuś, kto nigdy nawet nie zastanowił się choć przez chwilę nad organizacją takich przedsięwzięć, zdanie to może się wydawać co najmniej dziwne. Tymczasem Hitchcock wiedział co mówi i bez wątpienia mówił w tym wypadku coś mądrego.

Otóż między słowami "amator" a "profesjonalista" można rozciągnąć długą . Dalej można próbować tę oś wyskalować według bardzo różnych jednostek, lecz szybko jednym z lepszych kryteriów skalujących okazałoby się planowanie. Im bliżej amatorowi do poziomu profesjonalnego, tym więcej planuje. Oczywiście w całej tej regule znajdą się szlachetne wyjątki. Czasem w różnych Wielkich Dziełach, Wielcy Twórcy, dla których określenie "amator" byłoby katastrofalną obelgą, zostawiali bardzo dużo miejsca na improwizację. Generalna zasada jest jednak taka, o czym w żartobliwym tonie słyszymy w zdaniu przypisywanym Hitchcockowi.

Można sformułować jeszcze jedną regułę z planowaniem w roli głównej. Im więcej animacji w filmie, tym więcej planowania. Tak jest. Gdy animowane są w filmie tylko - nazwijmy to - wstawki. Mówimy np. o walce tego czy owego bohatera z brzydkim okropnym ogrem. Ogr jest owocem pracy często nie jednej lecz wielu osób siedzących przy komputerze. I jest animacją! Trudno sobie wyobrazić, by taka scena konfrontacji żywego aktora z czymś wirtualnym nie była przed przystąpieniem do kręcenia zaplanowana w najdrobniejszym milimetrze. Są i inne oczywistości ze świata profesjonalnego filmu animowanego, które Przeciętnemu Mieszkańcowi tej planety wydają się wręcz niedorzeczne, a też wskazują na istotną rolę zachowania kierunku "od myślenia do działania" - nieodwrotnie. Jak ta, że najlepiej mieć najpierw nagrany głos, by dopiero potem z zarejestrowanymi na czysto dialogami przystępować do prac nad stroną wizualną. Sprawa ma naturę jeszcze bardziej fundamentalną w przypadku filmów muzycznych, gdzie obraz ma być ściśle zintegrowany z muzyką.

Można tak jeszcze długo. Czemu o tym?

Amatorami byliśmy niewątpliwie przez długie lata. Należałoby wręcz powiedzieć, że na głębokiej bagiennej amatorszczyźnie zęby zjedliśmy. Kiedyś tam powiedzieliśmy sobie "dość". Odpowiedź na pytanie o to, ile z tego postanowienia wynikło do dnia dzisiejszego, pozostawimy uprzejmie Osobom Trzecim. Niemniej jednak, co chcielibyśmy podkreślić, dodatnim kierunkiem postępu na wspomnianej powyżej osi zainteresowaliśmy się już całkiem dawno i przynajmniej staramy się być w tym konsekwentni. Nie jest tajemnicą, że tworzymy film, w którym animacja jest nie tylko skromnym dodatkiem. Mało tego, inną - akurat niezbyt głośno dotąd artykułowaną - prawdą jest też ta, że "C'est la vie" w jakimś stopniu będzie filmem muzycznym. Cóż, z tym planowaniem poprzeczkę zainstalowaliśmy sobie całkiem wysoko.

W poprzedniej notce padło że mamy około 40% zdjęć. Wynika z tego jednoznacznie, że musiał istnieć wcześniej jakiś plan! Zgadza się, istniał. Od dawna. Ale... minęły następne tygodnie, ilość zdjęć wzrosła o blisko kolejny tysiąc, tymczasem słupek procentów podniósł się nieznacznie, pokazując obecnie raptem coś w okolicy 44. O czym to świadczy? Ano o tym, że nieoczekiwanie pozwoliliśmy sobie na pewną dozę spontaniczności. Ehh... ciężka dola amatora... :)

wtorek, 14 lipca 2015

4 tysiące zdjęć później...

Niedawno informowaliśmy o rozpoczęciu zdjęć. Nasz aktualny codzienny punkt widzenia w dość osobliwy sposób wpływa na poczucie czasu i, prawdę mówiąc, dopiero przypadkowe bardzo uważne, trzeźwe spoglądnięcie w kalendarz pozwoliło zdać sobie sprawę, że to już dwa tygodnie. Kto by pomyślał! Zaszywamy się w tej dusznej, ciasnej pracowni, gdzie światło dzienne jest niemile widzianym gościem. Ciężko powiedzieć, kiedy ostatnio dane nam było widzieć wschód czy zachód słońca. Ale nie żebyśmy narzekali, co to, to nie!

I tak po dwóch tygodniach, ku ogromnej uciesze, lecz i bez epatowania nadmiernym - niezdrowym przecież - entuzjazmem, donosimy. Idzie nieźle. W liczbach rzecz przedstawia się wyjątkowo optymistycznie. Mamy za sobą już całą pierwszą scenę. Zrobionych dotąd 4050 zdjęć stanowi nieco ponad 40% planowanej całości. Idziemy jak burza. Ale to tylko jedna strona medalu.

Druga jest taka, że już niebawem rozpocznie się etap, w którym - co jest więcej niż pewne - tempo pracy drastycznie spadnie. I raczej nie dlatego, że kogoś nagle coś rozboli, czy też komuś się odechce. Po prostu najtrudniejsze wciąż przed nami.

Co tu zresztą dużo mówić. To już jutro. Chodzi o trudność animacji. Jutro zaczniemy serię ujęć, w których stanie się ona prawdziwym wyzwaniem w porównaniu ze stosunkowo prostym animowaniem dotychczas. Żeby nie zdradzać zbyt wiele. Niedawno w pewnej rozmowie padło stwierdzenie, że film będzie miał w sobie spore pokłady dziwności. W scenach, które dopiero czekają na swą realizację, stężenie owej dziwności będzie tylko rosło. Tyle możemy ujawnić. I niestety nie ułatwia to zadania z żadnej strony... :)

Na koniec należałoby może jeszcze uczciwie wspomnieć o niepowodzeniach. Zaliczyliśmy do tej pory dwa nieudane ujęcia. Ponadto spora ilość detali, które stworzyliśmy, ciężko w swoim czasie pracując nad scenografią, okazała się niepotrzebna. Oto obiektyw brutalnie zweryfikował pewne wcześniejsze wyobrażenia. No i zdarzyła się też jedna hospitalizacja... Mimo wszystko jednak w ramach skrupulatnie prowadzonych statystyk, w rubryczce "ofiary w ludziach", wciąż triumfalnie lśni okrągłe "0" i tego się trzymajmy!