środa, 18 marca 2020

Finis coronat opus

Szanowni Państwo,
Skończyliśmy film. Tak, „C'est la vie” jest już z nami. Oczywiście nie znaczy to, że jutro premiera, a pojutrze każdy chętny będzie sobie mógł zobaczyć je bez przeszkód w Internecie. Sprawa nie jest taka oczywista. Nawet nam samym nie przechodzi jeszcze zbyt łatwo przez gardła stwierdzenie, że to już koniec.

Film jest gotowy w tym sensie, że zamknęliśmy ostatni ważny etap, jakim była postprodukcja. Sam tylko ten etap zdążył rozrosnąć się do wstydliwie wielkich rozmiarów, stając się historią, o której opowieści można by snuć godzinami. Tak, tak, amatorska kinematografia to właśnie ta, w której making ofy, zwiastuny i napisy końcowe, zebrane razem do kupy, trwają zazwyczaj kilkukrotnie dłużej niż sam film, i w której opowieści o tworzeniu dzieła bywają bardziej ekscytujące niż samo dzieło... :) Ale do rzeczy. I w skrócie. Postprodukcja była czymś, za co - skończywszy zdjęcia w 2016 roku - samodzielnie nie umieliśmy się zabrać w żaden sposób. Naturalnym kierunkiem było szukanie wsparcia wśród bliższych i dalszych znajomych. I tak nawiązywaliśmy współpracę z kolejnymi osobami. Z różnych powodów jednak prędzej czy później zawsze kończyło się jakąś niemożliwą do przezwyciężenia niemocą. Czas mijał. Po jakichś dwóch, a może trzech latach doszliśmy do wniosku, że w tym okresie spokojnie już sami byśmy się tej postprodukcji nauczyli i zrobili ją sobie. Mniej więcej w połowie 2019 roku rzeczywiście więc wzięliśmy sprawy w swoje ręce i, jak się okazuje, już z początkiem roku kolejnego temat właściwie udało się zamknąć.

Teraz już tylko szlify i poprawki...

Autorzy często zmagają się z obsesyjną potrzebą ciągłego poprawiania, korygowania i udoskonalania swoich wytworów. Ktoś szczerze i mocno zaangażowany w proces powstawania jakiegoś utworu zawsze będzie widział w nim niedoskonałości. Zawsze będzie dostrzegał coś, co można było zrobić lepiej. Wiadomo, że kiedyś trzeba się zreflektować i zatrzymać to szaleństwo. Taki na przykład Michaił Bułhakow nad „Mistrzem i Małgorzatą” pracował co najmniej kilkanaście lat. Powstawały kolejne „skończone” wersje, które autor jednak nieustannie poprawiał, zmieniał, przeorganizowywał. Wciąż i wciąż od nowa. Pracował tak aż do śmierci, nie uzyskując nigdy zadowalającej go wersji!

Mamy oczywiście nadzieję, że w wypadku „C'est la vie” ten finisz nie będzie miał tak dramatycznego wymiaru. Rzeczywiście to i owo można jeszcze poprawić. Tam dodać jakiś subtelny smaczek, tam coś skorygować. Wszystko to jednak są już naprawdę drobiazgi. I - podsumowując - jesteśmy obecnie w tej komfortowej sytuacji, że możemy sobie sami narzucić jakiś definitywny deadline. Za miesiąc, za dwa, jak przejdzie epidemia? Wszystko dozwolone. Może dzień dziecka? Pierwszego czerwca wrzucamy na luz, odpuszczamy, odcinamy pępowinę i puszczamy „C'est la vie” w samodzielne dorosłe życie? Wodujemy, niech pływa po morzach i oceanach?
Czemu nie...

Serdecznie zapraszamy do wyczekiwania na dalsze wieści. Cierpliwego wyczekiwania :)