niedziela, 17 lipca 2016

Dźwięk

Na ukończeniu są prace nad udźwiękowieniem "C'est la vie". Zamknięcie tego etapu pozostaje kwestią pewnej niewielkiej już ilości ostatnich szlifów i poprawek. Nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, jak drastycznie odmienny może być odbiór filmu z dźwiękiem i bez dźwięku. Nie jest to sugestia, by koniecznie zaraz w ramach eksperymentu oglądnąć jakieś dowolnie wybrane dzieło kinematografii ze skręconą do zera gałką "volume". Bo i nie w tym rzecz. Diabeł tkwi gdzie indziej, a mianowicie w szczegółach. Możemy słyszeć, powiedzmy, dialogi. Nawet muzykę. Ale dopóki oprócz tego widoczny na ekranie ruch nie jest wsparty odpowiednio dobranym drobnym szmerem, szelestem, stuknięciem, puknięciem, podmuchem, piśnięciem, chrupnięciem, itd., dopóty film z reguły zdaje się być płaski i pusty. Mało tego. Ruch ruchem, ale równie ważne są bezruch i statyczność. A więc - w uproszczeniu - "brzmienie ciszy" w filmie.


Wielka to frajda dla twórców zobaczyć po raz pierwszy, jak obraz zgrywa się z dźwiękiem. Swoją drogą jest to też moment istotnej próby, podczas której zazwyczaj rozstrzyga się sporo kwestii. Czy ujęcia następują po sobie w odpowiedniej kolejności, czy tempo filmu jest właściwe. Czy dynamicznie obraz układa się w zgrabną i logiczną całość. Czy pewne momenty o największej wadze nie występują zbyt blisko siebie, nie pozwalając jeden drugiemu wybrzmieć. Albo zbyt daleko, przez co środek ciężkości pozostaje niedookreślony i rozmyty, a cała dramaturgia się rozkleja. Wszystkie te sprawy z zasady od najgłębszych początków prac nad filmem są poukładane i wielokrotnie przemyślane. Ale prawda jest taka, iż to właśnie wraz z pojawieniem się dźwięku cały ustalony ład i porządek potrafi w zaskakujący sposób pokazać nam swoje zupełnie inne nieznane oblicze. I nieraz - w najgorszych przypadkach - okazuje się, że właściwie to koncepcja nadaje się do remontu.

Na szczęście przy "C'est la vie" ominęły nas tego typu problemy, a dźwiękowiec (niżej podpisany) z całą satysfakcją powtarzał sobie radośnie, że jest pierwszym człowiekiem, który ma szansę się przekonać i przekonuje się, że wszystko gra, zgadza się i żre. Słowem - to jest to! Jeśli mówimy o w sumie kilkuminutowym filmie, nad którym do tego momentu KaPoK siedział blisko sześć lat - proszę uwierzyć - możliwość takiego przekonania się, że to jednak działa, to ogromna radość. Aż dziw, że nikt, wykrzykując "eureka", nie wyskoczył na ulicę.

A teraz deser. Otóż ze ścieżką dźwiękową "C'est la vie" wiąże się też kilka ciekawostek. Jak choćby ta, że w filmie będzie słychać głosy wszystkich członków KaPoKa! I to słychać na tyle, że, odpowiednio wytężywszy zmysły, każdego z osobna będzie dało się rozpoznać. Jeśli zaś chodzi o "brzmienie ciszy", trzeba przyznać, iż mamy w tej warstwie filmu sporą rozpiętość geograficzną. Wykorzystane są bowiem ambienty nagrywane zarówno w naszym rodzinnym Bełchatowie, jak i w Częstochowie, w Łodzi, a wreszcie nawet i w Gdyni! Niektóre elementy ścieżki dźwiękowej kulturalnie pożyczyliśmy. Otóż tłem dla jednej ze scen "C'est la vie" stał się rozbrzmiewający z telewizora "Arcy kórwa morderca" naszego kolegi Maćka Głowińskiego. Tym samym więc w ujęciu geograficznym dochodzi także wątek warszawski. Na koniec, żeby nie było zbyt nudno, wspomnimy jeszcze o istotnym udziale w ścieżce dźwiękowej, czytającego na głos obce języki translatora Google...

Teraz czekamy na finisz postprodukcji. Tym samym "C'est la vie" powoli, powoli wypływa wreszcie na powierzchnię!