Blisko dwa tygodnie temu ogłaszaliśmy
światu zakończenie zdjęć do naszego najnowszego filmu "C'est la vie". Wówczas - w emocjach, całkiem na gorąco - uznaliśmy
przezornie, że może nie jest to jeszcze najlepszy czas na refleksje
i podsumowania, zatem na dość zdawkowym fejsbukowym komunikacie poprzestaliśmy. Teraz, gdy temperatura nieco już opadła, pozwolimy
sobie zabrać Szanownych Państwa w swego rodzaju sentymentalną
podróż poprzez wszystkie te ostatnie najintensywniejsze miesiące
kapokowego życia - bo na podsumowanie ostatnich lat przyjdzie czas,
gdy uporamy się już nie tylko ze zdjęciami, ale z całym filmem...
Był koniec czerwca 2015 roku, gdy ku
własnemu zdumieniu stwierdziliśmy, że rzeczywiście nic już nie
stoi na przeszkodzie, by wreszcie rozpocząć zdjęcia. Choć
wcześniej przewidywaliśmy wielokrotnie, że moment ten nastąpi
dużo prędzej - rozbieżność względem pierwotnych prognoz
sięgnęła ostatecznie chyba nawet dwóch lat - to, gdy wreszcie
nastąpił, trochę ciężko było w to uwierzyć. Oto jednak właśnie
28 czerwca 2015 zakasaliśmy rękawy i ruszyliśmy z kopyta.
Zastój z małymi przerwami trwał
właściwie aż do Świąt Bożego Narodzenia. Ruszyliśmy znów.
Wtedy - to pewne - żaden z nas nie założyłby się o żadne
pieniądze, że pójdzie tak, jak poszło. A poszło wyjątkowo
sprawnie, w iście szatańskim tempie, tysiąc za tysiącem...
Tak dochodzimy do miejsca, w którym
znajdujemy się obecnie. Przed nami naturalnie wciąż sporo pracy.
Postprodukcja, montaż, udźwiękowienie. W grę wchodzą też
ewentualne dokrętki, bo po czasie nie ze wszystkich ujęć jesteśmy
w stu procentach zadowoleni. Niemniej jednak w razie czego i bez
dokrętek się obejdzie. W końcu, nie oszukujmy się, gdyby
przyszedł jakiś straszliwy żywioł i zmiótł z powierzchni ziemi
naszą kochaną pracownię, to na obecnym etapie jakoś już sobie
poradzimy i mimo wszystko zdołamy film ukończyć. Choć, na
marginesie, bardziej prawdopodobne niż jakiekolwiek żywioły jest
jednak to, że prędzej czy później ktoś zechce nas z naszego
lokum po prostu przepędzić, co - całkiem serio - nieraz niejednemu
z nas spędzało już sen z powiek.
Tymczasem, jak to mówią, coco jambo i do przodu!
Razem z całą tą chaotycznie
opowiedzianą historią należy się też porcja podziękowań. Otóż
z całego serca dziękujemy wszystkim, którzy w okresie zdjęć w
jakikolwiek sposób nas wspierali. Wszystkim tym, którzy odwiedzili
nas na planie, którzy nie szczędzili choćby najdrobniejszych słów
otuchy. Wreszcie i tym, dla których przez okres zdjęć nie byliśmy
do końca tymi samymi ludźmi, do jakich zdążyli się na co dzień
przyzwyczaić. Rodzinie, która znosiła spanie do południa,
nieobecność przy takiej czy innej okazji, niepunktualność, czy
wręcz czasową całkowitą nieosiągalność. Znajomym, którzy pokornie przyjmowali
nasze wyjątkowo stanowcze i asertywne reakcje na wszelkiego rodzaju
zaproszenia na piwo, wino, wódkę i wszystkie inne zdobycze
cywilizacji. Krótko mówiąc. Tak, to my - kapok - zrobiliśmy
zdjęcia, ale bez całej tej zewnętrznej przychylności mnóstwa
bliższych i dalszych nam osób, moglibyśmy mieć problemy z
utrzymaniem się na powierzchni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz